Ostatnio, w radio, czy też w
telewizji usłyszałam, że obecnie mamy w Polsce „plagę rozwodową”. Nie mnie
oceniać, czy to dobre, czy złe … ale ten, jak się okazuje modny temat podjęła w
swojej najnowszej książce pt „Modliszka” Irena Matuszkiewicz.
Milena i Lucjan Płoszyńscy
żyją sobie spokojnie w swoim domu, ciesząc się z każdego kolejnego dnia.
Wydawać by się mogło, że radzą sobie doskonale, a problemy no cóż, są wszędzie.
Milena ma bardzo stabilną pracę, zaś Lucjan rozkręca hurtownie i na brak
pieniędzy nie mogą narzekać.
Pewnego dnia jednak,
poukładana codzienność rozpada się na kawałeczki, które najbardziej ranią
Milenę. Dowiaduje się, że mąż ją zdradzał już od dawna, jakby tego było mało,
nowa wybranka jest w ciąży. Małżeństwo nie ma szans na odbudowę. Każdy odchodzi
w swoją stronę i próbuje żyć od nowa.
Lucjan wyprowadza się z
domu. Milena zostaje ze swoim dorosłym synem i z myślami, które ranią.
Powracają wspomnienia, powraca po raz kolejny ból, znajomy i oswojony, ból po
stracie ukochanego mężczyzny. Trudno jest pozbierać się i stawić czoła
codzienności.
Mijają kolejne dni a
bohaterka zmienia się. Walczy o samą siebie i swoją przyszłość. Przeobraża się
w niezależną i pewną siebie kobietę świadomą swoich potrzeb i dążącą do
określonego celu. Nie szuka na siłę ukojenia i szczęścia w ramionach kolejnego
mężczyzny. Miejsce partnera zajmują znajomi i przyjaciela, a ona sama rozkwita
i żyje w pełnym tego słowa znaczeniu. Okazuje się, że pomimo wszystko i ponad
wszystko to ona wygrała tę nierówną walkę.
Irena Matuszkiewicz
stworzyła opowieść, która przepełniona jest optymizmem i wiarą w to, że „siłą
jest kobietą”. Nie można stracić nadziei i nie można przestać o siebie walczyć.
Nie jest ważny wiek, pochodzenie i wykształcenie, najważniejszy jest cel i
marzenia. Najlepszym antybiotykiem jak się okazuje, na chorą i zranioną duszę
są sprawdzeni znajomi i pomoc tym, którzy faktycznie jej potrzebują.
Kolejne strony książki
uciekają w zastraszająco szybkim tempie, a czytelnik chłonie mijające dni z
życia bohaterów. Nie jest łatwo rozstać się z „Modliszką”, ale kończąc ostatnią
stronę dochodzimy do wniosku, że jednak my ludzie, nie wyłączając nikogo, nie
wybielając naszych wad jesteśmy jak modliszki …
Sprawdźcie Drodzy
czytelnicy, a przede wszystkim czytelniczki ile w każdej z Was jest modliszki i
jak wiele można nauczyć się od Mileny Płoszyńskiej, kobiety, która wygrała. Kobiety,
która pokazała klasę i udowodniła, że nawet w tak dramatycznym momencie swojego
życia można zachować klasę i żyć z podniesioną głową.
Do roboty dziewczyny...sprawdzajcie :-)
OdpowiedzUsuńJa rozwodu nie planuję, ale rzeczywiście lektura ciekawa, na pewno pouczająca.
OdpowiedzUsuń