Książka Jadwigi Czajkowskiej
zainteresowała mnie od pierwszej chwili. Zaintrygowała mnie okładka, tytuł i opis.
Nie mogłam pozbyć się myśli, że muszę przeczytać tę opowieść. Już od pierwszych
stron byłam pewna, że dokonałam właściwego wyboru. Autorka bowiem porusza
bardzo ciekawy temat, który do tej pory był mi obcy i w sumie chyba nigdy nie
zastanawiałam się nad rolą macochy.
Dzień ślubu i te chwile tuż
po, powinny z założenia być najszczęśliwszymi chwilami w życiu, zarówno kobiety,
jak i mężczyzny. W przypadku głównej bohaterki – Izy, chyba nie do końca
założenie to okazało się prawdziwe. Ślub się odbył, wszystko było w należytym
porządku, ale pojawia się jedno małe ale. Otóż Iza poślubiła mężczyznę, którego
pokochała. To jednak za mało, ponieważ Iza wraz z mężem musiała przyjąć do
swojego serca dwójkę dzieci z poprzedniego małżeństwa wdowca. Wcześniej jakby
nie docierało do Izy, że mogą z tego powodu pojawić się jakiekolwiek problemy,
a jednak ….
Zosia i Tadeusz wcale nie są
szczęśliwi. Przeprowadzka do nowego domu, nowa kobieta u boku taty wcale nie
wprowadzają sielankowej atmosfery. Wręcz przeciwnie dzieciaki obawiają się Izy.
Z dnia na dzień pojawiają się coraz trudniejsze problemy, które dla świeżo
upieczonej żony są zupełną nowością. Nikt nie przygotował jej do roli mamy – a tym
bardziej do roli macochy. Jakby tego
było mało Piotr wcale jej nie pomaga, nie wspiera i nie stara się zrozumieć Izy.
Bagatelizuje pojawiające się trudności, zrzucając na swoją żonę całą
odpowiedzialność.
Okres buntu dość mocno
odciska ślady na relacjach Izy z Zosią. Tadeusz jakby szybciej akceptuje całą
sytuację, co siostrze wcale się nie podoba i jakby jeszcze bardziej rozpala
ogień nienawiści w stosunku do macochy. Wielka wytrwałość, przeogromne pokłady
cierpliwości, a przede wszystkim zaangażowanie i poczucie odpowiedzialności zaczynają
Izie towarzyszyć każdego dnia. Kobieta zmienia się, poznając siebie samą od
nowa. Nie pasuje, nie poddaje się. Walczy z coraz to nową siłą, nabywając
zupełnie nowych doświadczeń i budząc w sobie dotychczas nieznane emocje.
Dawno, żadna książka nie
wywarła na mnie tak dużego wrażenia. Czytałam ją z ogromną ciekawością. Nie
mogłam oderwać się od niej myślami. Skłoniła mnie do bardzo wielu przemyśleń i
refleksji. Obudziła niesamowite emocje. Autorka z wielką starannością pokazała
historię Izy i Zosi, cała reszta postaci to jak dla mnie tylko tło, które
wspaniale komponuje się z tym, co najważniejsze. Nigdy do tej pory nie miałam
okazji choćby powąchać tematu, który poruszyła Pani Jadwiga Czajkowska, a jak się
okazuje jest to bardzo poważny i niesłychanie poważny problem, który może
niechcący dotknąć każdej kobiety. Warto dodać, że autorka opisuje historię z
wielką delikatnością i wyczuciem. Relacje rodzinne zarysowane są bardzo dokładnie,
co tylko dodaje wartości całej opowieści.
Podsumowując, „Macocha” jest
bardzo wartościową książką, o której powinno się mówić i pisać. Nie powinien
zaginąć o niej słuch. Może się nam wydawać, że nas ten problem nie dotyczy, ale
nikt nie jest pewien, co też życie dla nas przygotowało. Wiedza teoretyczna
zgromadzona w tej książce może okazać się bezcenna.
Miałam podobne sytuacje w rodzinie, więc pewnie sięgnę po tą pozycję
OdpowiedzUsuńCiekawa recenzja :)
OdpowiedzUsuńSama jestem ... macochą (cóż za okropne słowa).
OdpowiedzUsuńNa moje szczęście w życiu Kornelii pojawiłam się już gdy ta miała 3 lata. Teraz ma 12 lat i... od roku mieszka z nami. Dogadujemy się świetnie, choć wiadomo, nastolatki mają różne "akcje" w związku z buntem okresu dojrzewania. Nam się na szczęście udaje z tym radzić.
Choć gdzieś w głębi serca mam chyba taki smutek, że dla niej nigdy nie będę prawdziwą mamą :(
Okropnie to brzmi przyznaję: jestem macochą. Fatalne określenie, które samo w sobie ma źle kojarzący się przekaz. Najważniejsze jednak, że się dogadujecie .... a reszta no cóż, musisz to zaakceptować. Oby dobry kontakt Wam pozostał na zawsze :)
UsuńKażda recenzja tej książki zachęca mnie do jej przeczytania. Chyba przydałoby się po nią sięgnąć.
OdpowiedzUsuń