piątek, 11 lutego 2011

Konkursowo ....

Mam nieskrywany zaszczyt przedstawić Wam, Drodzy Odwiedzający kolejną książkę, polskiej autorki, którą spokojnie można określić mianem na prawdę dobrej literatury. 

„Aleja Bzów” Aleksandry Tyl to powieść z gatunku lekkich, łatwych i przyjemnych nie można natomiast, co mówię z wielką radością, zaliczyć jej do grona banalnych.

Opowiada historię Izabeli, młodej kobiety, tzw. singielki. Mieszka w stolicy i próbuje sobie jakoś dać radę w życiu. Nie chce grać nieczystymi kartami i dlatego jest jej bardzo ciężko. Próbuje w swoim życiu skupić się na prawdzie i zasadach lojalności. Nie potrafi wbić się w pospolity „wyścig szczurów” pomimo, że jej ambicje są dość wygórowane. Chciałaby objąć stanowisko szefa działu redakcji czasopisma kulturalnego „OKO”, w którym jest do tej pory po prostu dziennikarką. Dąży do celu pokonując w międzyczasie sporo przeciwności losu. Życie jednak nie szczędzi jej także niespodzianek, tych miłych oczywiście. Poznaje zupełnie niechcący  i w niezbyt sprzyjających okolicznościach swoją sąsiadkę Monikę, samotnie wychowującą córeczkę. Z ich pozornie nic niezapowiadającej znajomości wywiązuje się całkiem ciekawa przyjaźń przynosząca nie wymierne korzyści dla obu pań a nawet dla trzech pań, bo nie można zapomnieć o małej Oliwce. 

Autorka nie zapomina o wątku romantycznym, oczywiście on też się pojawia …. Nie, nie jest to typowe poznali się i żyli długo i szczęśliwie, nie, nie! W tym przypadku ukazana jest siła faktycznego uczucia. Krok po kroku jesteśmy świadkami jak uczucie zaczyna kiełkować, a następnie jak rozwija się i nabiera kolorów. Uwielbiam taki rozwój sytuacji. Nie jest cukierkowo i mdło, pomimo świadomości, że przecież musi tam w końcu zaiskrzyć pozostaje takie małe uczucie niepewności, a co jeśli autorka inaczej pokieruje życiem bohaterów? 

Książka skonstruowana jest w taki sposób, że kolejny strony umykają nie widzieć czemu strasznie szybko. Bohaterowie zarówno Ci grający główne role jak i Ci „stojący z boku” sprawiają wrażenie jakbyśmy ich znali. Mają cechy naszych znajomych z pracy, z ulicy, z osiedla. Są po prostu normalni. Nie mają wymyślonych problemów, ale takie codzienne i ludzkie, dzięki czemu bardzo szybko zaczynamy razem z nimi wszystkimi żyć i wczuwamy się w ich codzienność. I …. niepostrzeżenie książka się kończy, pozostawiając uczucie niedosytu i tęsknoty za tą cała gromadą ludzi przewijających się po „Alei Bzów”.

Spore wrażenie zrobiła na mnie historia opowiedziana przez panią Aleksandrę Tyl, nie spodziewałam się, że dostanę tak ciekawą opowieść o życiu, o przyjaźni, o dokonywaniu wyborów i wreszcie o miłości …. nie tylko do faceta, ale także do rodziny. Izabela, główna bohaterka darzy ogromnym, ciepłym uczuciem swoją babcię, która nie jest dla niej ciężarem, jak to w większości przypadków niestety jest, ale stanowi dla niej ostoję i wzór.  



Jestem pełna podziwu i chylę czoła …. Do naszych rąk Drodzy Czytelnicy trafia kolejna pozycja naszej rodzimej „produkcji”, której z pewnością się nie powstydzimy. Jest napisana zgodnie z naszymi polskimi realiami i może, dlatego jest tak przyjemna w odbiorze? Napawa optymizmem, pozwala wierzyć w przyjaźń, tą prawdziwą przez duże P a przede wszystkim uzmysławia fakt, że jednak warto wierzyć w dobre intencje drugiego człowieka nie doszukując się przy okazji drugiego dna.


------------------------------------------------------------- 
KONKURS
 
Przy okazji recenzji chciałabym zachęcić Was Drodzy Odwiedzający do wzięcia udziału w konkursie, który przygotowałam dla Was wraz z wydawnictwem Prozami.


Na pewno w Waszym życiu pojawiła się pozornie nic nie zapowiadająca znajomość …. a jednak po czasie wynikło z niej coś zupełnie innego … może miłość? A może przyjaźń ta przed duże P? Opowiedzcie o tym, a dwie najciekawsze wypowiedzi zostaną nagrodzone książką pt „Aleja Bzów” Aleksandry Tyl. 
Dodatkową nagrodę ufundowała dla Was Oficyna Poligraficzna i jest nią kalendarz z dowolnie przez Was wybranym zdjęciem, które wyślecie w formie elektronicznej. Oczywiście kalendarze będą po dwa - dla osoby, która wygra i dla przyjaciela, który zostanie opisany. 
W każdej książce znajdziecie także zakładkę, która mam nadzieję umili Wam czytanie.

Wyniki konkursu zostaną ogłoszone w piątek 18 lutego.
Zwycięzcę wyłoni komisja w składzie:  1 osoba z Wydawnictwa Prozami oraz Ja – właścicielka bloga w porozumieniu z przedstawicielem Oficyny.

17 komentarzy:

  1. Kamil był ode mnie 2lata starszy i był pierwszym chłopakiem, który po wielu latach wprowadził się do 'mojej' kamienicy. Mieliśmy wtedy po zaledwie kilka lat i spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Początkowo oglądaliśmy w swoim towarzystwie różnego rodzaju bajki, by potem z wielkim zaangażowaniem opowiadać o nich naszym mamom. Z czasem nasze zabawy stawały się coraz wymyślne - a nasze pomysły wielokrotnie wywoływały w rodzicach śmiech. W pewnym momencie 'dojrzeliśmy' jednak do pewnych decyzji i dziewięciolatek stał się 'moim' mężem, a ja byłam jego 'żoną'. Przez jakiś czas nosiliśmy nawet symboliczne obrączki. Niestety z czasem nasz kontakt się urwał, ponieważ wspólnie z rodzicami przeprowadziliśmy się do mieszkania, w którym aktualnie mieszkam. Z biegiem czasu - jak to na dziecko przystało - zapomniałam o swoim koledze z dzieciństwa, aż do pewne...go zimowego dnia. Od czasu mojego ostatniego spotkania z Kamilem minęło już kilka ładnych lat. Miałam już niespełna siedemnaście lat i udałam się wraz ze znajomymi do miejskiego parku, z którym wiązaliśmy wiele miłych wspomnień. Tego dnia wspólnie z przyjaciółmi ustaliliśmy, że weźmiemy ze sobą osoby trzecie co by poszerzyć nasze kontakty towarzystwie. Gdy dochodziła już godzina wyznaczona godzina spotkania okazało się, iż jedna z moich koleżanek przyprowadziła przyprowadziła ze sobą znajomo mi wyglądającego chłopaka. Był on wysokim brunetem o niebieskich oczach, które miały w sobie moc przyciągania i które ukradkiem przyglądały się mojej osobie z zainteresowaniem. Dodatkowo uśmiech kryjący się w kącikach jego ust wydawał mi się dziwnie znajomy. Przez cały wieczór myśli dotyczące tej osoby nie dawały mi spokoju, aż w końcu - gdy spotkanie zmierzało już ku końcowi - wszystko okazało się jasne. Owym tajemniczym chłopakiem okazał się 'mój' Kamil. Szczerze powiedziawszy zdziwiłam się, że poznał mnie po tylu latach mimo, że podobno niewiele się zmieniłam. Od tamtego czasu odnowiliśmy ze sobą kontakt i oboje przekonaliśmy się, iż pozostała w nas odrobina szczeniackiej miłości z przed lat Zaczęliśmy się ze sobą spotykać i po kilku tygodniach ponownie zostaliśmy parą. Wszystko trwało aż do zeszłego roku kiedy to rozstaliśmy się. Co prawda w dalszym ciągu rozmawiamy ze sobą, jednak zrozumieliśmy, że jesteśmy dla siebie niczym...brat i siostra.

    Z góry przepraszam za to, że z biegiem pisania swojej wypowiedzi odbiegła ona nieco od tematu i wydaje się być nieco śmieszna (?)! Jednak tak właśnie wyglądała moje pierwsza wraz ze spotkaniem po latach. Moja wina. Moja wina. Moja bardzo wielka wina!

    OdpowiedzUsuń
  2. Taką z pozoru nic nie zapowiadającą znajomość nawiązałam z moim narzeczony. Poznałam go na jakiejś imprezie, stanął w mojej obronie, gdy zaczepił mnie jakiś chłopak. Trochę z nim porozmawiałam, ale w sumie wydał mi się taki sam jak każdy. W ramach wdzięczności dałam mu swój numer telefonu, o który poprosił, choć nie miałam zamiaru utrzymywać dłuższej znajomości. Jako, że nie odzywał się do mnie dość długi czas, to po prostu o nim zapomniałam. Jakie było moje zdziwienie, gdy napisał pewnej nocy, przypominając o sobie. Później okazało się, że mamy wspólnych znajomych, pojawiamy się na tych samych imprezach i spotkaniach. Oczywiście przez to kontakt stał się częstszy, ale o jakimś związku nie było mowy. Oboje mieliśmy wtedy kogoś, a po drugie chyba nawet w ten sposób na siebie nie patrzyliśmy. Tak rozpoczęła się przyjaźń. Jednak po 1,5 roku on musiał wyjechać na dwa miesiące. W dobie rozmów i smsów nieźle przekraczających obecne ceny (coś w granicach 1-2 zł), częsty kontakt był prawie niemożliwy. Któregoś dnia zapytał co robię wieczorem, odpowiedziałam, że idę z koleżankami na imprezę. Na to napisał tylko: do zobaczenia. Byłam w szoku, nigdy nikt mnie nie ucieszył tak jednym smsem. W panice nie wiedziałam w co się ubrać, jak się zachować. Z drugiej strony mówiłam sobie: przecież nie widzicie się pierwszy raz, uspokój się. Jakoś doczekałam wieczora, spotkaliśmy się i tak to się zaczęło. Ten wyjazd uświadomił nam, że koleżeńska znajomość nam nie wystarczy. I tak już razem jesteśmy 6 lat :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podczas pewnego roku szkolnego miałam naucznie indywidualne. Zaczęłam pisać z kilkoma osobami z mojej klasy, których jeszcze nie znałam, bo zaczęłam I klase liceum. Jedną z takich osób był pan X. Pisałam z nim, pisałam, on zwierzał mi się z różnych problemów, ja mu pomagałam. I tak zleciało kilka miesięcy. Zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi. Aż pewnego dnia powiedział mi, że ma taką jedną znajomą, z którą bardzo dobrze mu się gada. I że chciał ją zaprosić na randkę, bo chyba czuje do niej coś więcej. Ja powiedziałam, żeby się nie bał i spróbował. Co prawda, było mi trochę przykro, bo też miałam wrażenie, że zaczynam do niego coś czuć, no ale trudno. A on wtedy spytał "Więc pójdziemy do kina?" Mnie normalnie zamurowało. Ale jesteśmy razem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Łamałam się dłuższą chwilę, bo to co chcę napisać bardzo osobiste jest, ale jak widzę wypowiedzi moich poprzedniczek to moja historia się w ten wątek wpisuje wręcz rewelacyjnie.
    Dawno to już bardzo było, miałam 19 lat i zaraz po maturze poszłam do pracy. Uczyłam w małej wiejskiej szkole w sąsiedniej wsi. Na liście uczniów był zapisany chłopak, który po raz pierwszy pojawił się w szkole gdzieś pod koniec września, był 2 dni a potem znów przepadł na kilka tygodni i tak w kółko. Kiedy już przychodził to bez zeszytów, książek, oczywiście zadań domowych też nie odrabiał - dzisiaj już wiem, ze był i jest wręcz klinicznym przykładem dysleksji, jednak ponad 20 lat temu nikt o czymś takim na wsi nie słyszał.
    Ponieważ chłopak z powodu problemów w nauce wagarował już wcześniej to miał poślizg w swojej szkolnej karierze i w chwili naszego poznania miał lat 16. Muszę powiedzieć, że nie lubiliśmy się okropnie - ja się wściekałam, bo lekceważąco mnie traktował co nie wpływało zbyt pozytywnie na mój wizerunek wśród uczniów a on głośno twierdził, że żadna smarkula nie będzie nim rządzić. Przyznam, że odetchnęłam z ulgą kiedy podjął decyzję o zakończeniu edukacji i wyjechał najpierw do OHP a później do pracy dosyć daleko od naszej gminy.

    Minęło 14 lat. Do naszej wsi sprowadzili się nowi sąsiedzi. Dosyć szybko się zaprzyjaźniliśmy i zostałam zaproszona na imieniny Dorotki. I na tych imieninach spotkałam tego mojego byłego ucznia. On mnie poznał. Ja jego nie, dopiero kiedy się przyznał do znajomości skojarzyłam człowieka. Okazał się inteligentnym facetem, który potrafił zajmująco opowiadać o swoich zainteresowaniach, który miał swoje zdanie na temat obejrzanych filmów i tego co się działo na świecie. Tak się jakoś złożyło, że spotkaliśmy się jeszcze kilkakrotnie u tych znajomych i w pewnym momencie on zaproponował spotkanie na bardziej osobistym gruncie. Wahałam się, no cóż miałam już swoje lata, mieszkałam na wsi gdzie wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą, no i on był te 4 lata młodszy... Zdecydowałam się jednak na to pierwsze spotkanie, potem na następne...

    A jaki finał tej historii? W lipcu będziemy obchodzić 9 rocznicę ślubu a nasz synek w kwietniu osiągnie poważny wiek lat sześciu:)
    I ma ten mój Robert tylko jedną zasadniczą wadę - nieczytaty jest jak mało kto...

    OdpowiedzUsuń
  5. Jako dziecko byłam straszliwym "zdechlakiem"Astma nie pozwalała mi na normalne życie.Mieszkaliśmy w starej poniemieckiej kamienicy na parterze,w mieszkaniu zawilgoconym i wiecznie zimnym.Może to było przyczynkiem do moich duszności.Obok nas mieszkało małżeństwo z synkiem Taki chłopaczek nieboraczek.Z dużą wadą wzroku,i wielkim,cudownym otwartym na ludzi sercem.Krzyś to był mój kolega podwórkowy.Taki chłopak łata.On wiedział kiedy mam chandrę,kiedy jestem chora po ataku i potrzebuję wsparcia czy przyjacielskiej rady.Jakoś te moje kłopoty zawsze wyniuchał,jakby miał szósty zmysł.Wtedy pukał do drzwi z tym swoim skromnym uśmiechem przylepionym do twarzy i z talerzem własnoręcznie przez niego usmażonych ciastek 'na drucie".Latka mijały.Myśmy wyrośli,a ja przeprowadziłam się do innej dzielnicy.Nie wiem jak to się stało,ze kontakt nasz się urwał na wiele lat.Przez przypadek dowiedziałam się,że Krzyś wyjechał do Szwajcarii i tam ze swoją żoną prowadzi spokojne życie.Przez wiele lat zastanawiałam się co robi mój kolega,jak zyje i tęskniłam za nim okropnie.Tęskniłam do jego ciasteczek,i gry ma gitarze/pięknie gra,naprawdę pięknie/Kochani tak minęło dwadzieścia lat.Pewnego dnia usiadłam przy komputerze i postanowiłam,że próbuję go odnależć.Nasza klasa-to było to.Udało się.Znalazłam swojego Krzysia.Często ze sobą rozmawiamy.Na razie co prawda tylko wirtualnie,ale kto wie.Może kiedyś spotkamy się w realu.Życie jednak jest nieprzewidywalne.Jak się czegoś chce to można to osiągnąć.Ja odnalazłam swojego kolegę po wielu latach i jestem szczęśliwa.Chwilo trwaj.

    OdpowiedzUsuń
  6. Książka na pewno niedługo trafi na mój czytelniczy stolik :)
    konkurs ciekawy, ale nie biorę w nim udziału, bo już posidam swój egzemplarz

    pozdr :)

    OdpowiedzUsuń
  7. W gimnazjum była u nas dziewczyna, której nikt nie lubił. Bo ani ładna, ani mądra, ani błyskotliwa. Sama należałam do tych osób, które były nastawione wobec niej jak najbardziej negatywnie (denerwowało mnie, że jej jedyną obroną na ataki innych była agresja, sama się już wtedy nauczyłam, że to nie sposób, trzeba walczyć z przeciwieństwami znacznie bardziej kreatywnie). Dopiero po ponad dwóch latach wspólnego chodzenia do jednej klasy uznałam egoistycznie, że może mi się ona do czegoś przydać. Poprosiłam ją o przypomnienie mi czegoś, a później to się notorycznie powtarzało. Z czasem (który płynął dość szybko) zaczęłam ją uczyć zachowania w klasowym społeczeństwie, tworzyć jej świat, w którym czuła się dobrze (bo życia nie miała nawet poza szkołą, była najbardziej szarą myszką, jaka kiedykolwiek się urodziła) i odkrywała, że są ludzie, których może nazwać przyjaciółmi. Przejechała się na wielu, nie słuchała moich słów. Dopiero później do niej dotarło, że tak naprawdę jedyną jej przyjaciółką jestem ja. To było mniej więcej rok po tym, gdy "łaskawie" postanowiłam dać jej szansę na "przydanie się". I zaprzyjaźniłyśmy się. Dzięki mnie znalazła innych przyjaciół, cele w życiu. Niestety nasza przyjaźń została przerwana przez chłopaka, a w zasadzie mężczyznę, chociaż ten osobnik na miano mężczyzny nie zasługiwał. Nie zasługiwał też na nią, ale ona, wciąż naiwna, chociaż już lepiej radząca sobie w życiu, nie zauważała tego. I chociaż bezpośredni kontakt planujemy zacząć powoli odnowić i poprawić swoje stosunki (tak! Wszystko powinno wrócić do normy :)), to śledziłam jej losy, że tak powiem i wciąż się za nią denerwowałam, gdy jej nie obchodziło to, co się ze mną dzieje. A w obu naszych życiach działo się wiele. Mam nadzieję się z nią zobaczyć w przyszłym tygodniu, bo, chociaż ciężko mi się do tego przyznać, brakowało mi jej przez te wiele miesięcy milczenia.

    OdpowiedzUsuń
  8. To było w 2003, odbierałam stypendium w sąsiednim mieście. Byłam w strasznej depresji. Z jednym chłopakiem się rozstałam, z drugim mi się już nie układało. Ale do rzeczy. Weszłam na salę, w której mieli rozdawać stypendium, zaczęłam szukać miejsca, gdyż przy każdym widniała karteczka z imieniem i nazwiskiem. Po chwili znalazłam swoje miejsce. Patrzę a tu siedzi mój były chłopak. Myślałam, że się zapadnę pod ziemię. Usiadłam z ciężkim sercem obok niego, mimo że wiedziałam, że jest to dla niego bardzo ciężkie. Porozmawialiśmy i przedstawił mi swojego kolegę, który przysłuchiwał się naszej rozmowie. Z nowo poznanym kolegą próbowaliśmy sobie podać ręce pod stołem (zamiast nad). Nie udało się, pod stołem była belka. Mieliśmy ubaw po pachy. Potem spotykaliśmy się, potem się rozstaliśmy na kilka lat, a teraz mamy malutkiego synka i jesteśmy po ślubie prawie dwa lata:)

    OdpowiedzUsuń
  9. To ja napiszę o mnie Damianie (moim przyjacielu)

    Na początku nic nie wskazywało na to, że będziemy przyjaciółmi. Wręcz się nie cierpieliśmy, ale ze względu na wspólnych znajomych tolerowaliśmy. On uważał, że jestem taka nijaka, mrukliwa nie do pogadania w ogóle, a ja o nim myślałam jako o zapatrzonym w siebie bufonie (teraz się z tego śmiejemy ;)). Po jakimś czasie wyszło tak, że spotkaliśmy się w trójkę z koleżanką. Jakoś wyszło wtedy, że byłam pokłócona z chłopakiem, a Damian mnie rozśmieszył i to tak, że wyglądało jakbym się napiła :D Wieczorem zaczęliśmy pisać i jakoś poszło. Żadnemu facetowi jako kumplowi nie zaufałam tak jak mu. Mimo kryzysu przyjaźń przetrwała. Możemy zawsze na siebie liczyć ;) A jego głównym hobby jest wkurzanie mnie (nie prawda!! ona kłamie!;)) o i widzicie nawet tu się wtrąca ;) Ech... Idę go wywalić z mojego pokoju i spać ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. To była naprawdę niepozorna historia. Jako człowiek-plan zorganizowałam wrześniowe spotkanie przyszłych studentów politologii. Niestety moje zorganizowanie nie przejawiło się w wyborze miejsca spotkania, do którego każdy przyjezdny bez problemu by trafił - wybrałam przydworcową Biedronkę :) Byłam tam już godzinę wcześniej, podekscytowana całym wydarzeniem, a tuż po mnie przyszedł przyszły kolega z grupy. Rozmawialiśmy o bzdurach, bo nie wydawał mi się szczególnie interesujący. Na szczęście niedługo przybyli inni i mogłam się oddalić na bezpieczną odległość. Ostatecznie przyszło ponad 40 osób, co przeszło moje najśmielsze oczekiwania i po mile spędzonych chwilach przyszedł czas na powrót do domu. "Przyczepiłam" się do jakiegoś chłopaka, bo było już dość ciemno i bałam się wracać sama. Po kilku miesiącach okazało się, że to był mój "biedronkowy" kolega :) A potem? Na każdych zajęciach siedzieliśmy razem, rozmawialiśmy przez internet do 3 nad ranem, nawet gdy zajęcia zaczynały się o 8, aż w końcu odważyłam się zaprosić go na spacer.
    Dlaczego ta historia jest niezwykła ? Bo byliśmy przyjaciółmi, mieliśmy nimi zostać na długi czas i nic nie miało się zmieniać, gdyż byłam w czteroletnim związku. Jednak po długich namysłach postanowiłam zmienić swoje pełne rutyny życie i postawić wszystko na jedną kartę, skończyć jedno i zacząć nowe. Dzisiaj mieszkamy razem, mamy wiele wspaniałych planów na przyszłość i jesteśmy dowodem na to, że warto czasem podjąć ogromne ryzyko.

    OdpowiedzUsuń
  11. Konkurs kusi, kusi, aczkolwiek nie wezmę w nim udziału. Ogarnęło mnie strasznie lenistwo i nie chce mi się pisać odpowiedzi na pytanie. :)
    Książkę bardzo chętnie przeczytam, bo czytałam opis i brzmi on naprawdę ciekawie.

    OdpowiedzUsuń
  12. Bal na zakończenie szkoły podstawowej. Ja w 6 klasie, Magdalena w 8. Podczas wieczoru w pewnym momencie zapytałam ją którą sałatkę poleca, a ona z ustami pełnymi jedzenia potrafiła jedynie mruknąć coś w stylu "mymymymy mmmmyyy". Z uśmiechem na ustach sięgnęłam po salaterkę, a w odpowiedzi ujrzałam podniesiony kciuk, który mówił mi, że trafiłam w dziesiątkę. Już wtedy rozumiałyśmy się bez słów... Nasza przyjaźń narodziła się bez słów. Dziś po 10 latach nic się nie zmieniło, jedynie Magdalena stara się nie mówić z pełną buzią ;-), czego uczy swojego synka, którego jestem matką chrzestną! :)

    OdpowiedzUsuń
  13. A ja jeśli pozwolicie, połączę 2 w 1 :)
    Miłość: Poznaliśmy się w… kościele. GDZIE?! Słyszę często. A nasze pierwsze spotkanie miało miejsce na pielgrzymce maturzystów w Częstochowie. Do matury zostało 2 miesiące i w myśl przysłowia ”Jak trwoga to do Boga” stałam przed głównym ołtarzem i próbowałam wymodlić piątkę z geografii pisemnej. Moje prośby przerwało nagłe pytanie „poczęstuje się Pani tic tac`iem?”. Gdyby wzrok mógł zabijać ów osobnik padłby trupem. Odpowiedziałam „tylko nie Pani…” kręcąc przy tym głową i…uśmiechając się. I tak staliśmy koło siebie, każde zatopione w modlitwie (ciekawe o co on prosił? Nigdy nie spytałam…) Wyszliśmy razem… I tak minęło 7 lat
    A przyjaźń? Nie raz przekonałam się, że tajemnica powierzona w sekrecie, dostawała nóg, lotem błyskawicy obiegała pół miasta i trafiała w najmniej odpowiednie miejsce. (jako przykład: w sekrecie zadzwoniłam do koleżanki – wychodzę za mąż tylko na razie ćśśś… 2 h później słyszę telefon – chłopie, słyszałem, że się żenisz!...) ;)
    Tak więc coby uniknąć podobnych sytuacji zwierzam się…. właśnie jemu. A gdy chcę się pożalić na Ł- chłopaka? Idę do Ł –przyjaciela, niech wie co mi na sercu leży :)

    Niestety owa przyjaźń nie jest idealna: odwracam głowę od monitora i spoglądam na nasze rzeczy. Po lewej jego „zabawki” – gitara elektryczna, wzmacniacz, głośniki po prawej – książki, moja miłość. I choć bardzo się staramy. Dzielenie pasji nijak nam nie wychodzi. Ja mam drewniane ucho, on traumę czytelniczą.

    Przygotowania do ślubu zmuszają do podjęcia pracy za granicą. To będą pierwsze Walentynki spędzone osobno. Bez rytualnej kolacji i kina. Już niedługo…

    OdpowiedzUsuń
  14. Podczas jazdy komunikacją miejską na uczelnię, koleżanka zapytała czy nie chciałabym wynająć swojego łóżka (oczywiście tego wolnego, nie tego, na którym sama śpię) na weekedny, ponieważ jej znajoma z naszej uczelni dojeżdża z "jakiegoś Połańca" kilkaset kilometrów i nie ma się gdzie zatrzymywać. A że ja trochę szalona jestem i często przyjmuję pod swój dach obcych ludzi, co nie podoba się niezmiernie mojej siostrze i zarazem współlokatroce, więc i tym razem bez zastanowienia się zgodziłam. I tak po 2 tygodniach od tej rozmowy Patrycja przyprowadziła do mnie Justynę - przemiłą, uśmiechniętą dziewczynę, która z wyglądu wydawała się mnie więcej w moim wieku. Jak się później okazało jest starsza kilka lat i nie jest już szaloną studenką, tylko mamą i żoną i ma za sobą dużo doświadczenia życiowego. Z każdym kolejnym "nocowaniem" Justyna stawała się dla mnie kimś więcej niż tylko weekendową współlokatorką. Nie wiedzieć czemu opowiadałam jej coraz więcej szczegółów ze swojego życia, a ona odwięczała się tym samym. Dziś dziękuję losowi za tę znajomość, choć widujemy się średnio co 2 tygodnie, to chyba nie ma dnia bez smsa czy telefonu.
    Ona ceni sobie moje rady, nazywa mnie jej osobistym psychologiem, zawsze dzwoni gdy ma problem z córką i mężem, dzięki mnie, wyjdzie czasem na imprezę, by odreagować troski życia codziennego. Ona dla mnie jest jak dobra wróżka i trochę mama - zawsze we mnie wierzy, kibicuje każdej dziedzinie mojego życia i nigdy nie zignoruje i nie wyśmieje. Jesteśmy jak ogień i woda i choć czasem irytujemy się nawzajem, to jednak doskonale się uzupełniamy, a te wieczory, które trwają do rana, spędzone na nauce i plotakch są bezcenne.
    M
    Wierzę, że nasza znajomość przetrwa nawet po skończeniu studiów :).

    OdpowiedzUsuń
  15. Kilka dni myślałam, co tu napisać, bo książkę baaaardzo chciałabym zdobyć! Niestety, nie mam aż tak ciekawej historii, a wymyślać nie chciałam. W końcu przypomniałam sobie coś, co mogę tu opisać: otóż mam brata ciotecznego, który zakochał się w jednej dziewczynie. Z początku bardzo jej nie lubiłam, próbowałam nawet wybić mu ją z głowy. Oczywiście nie posłuchał i się z nią ożenił. I bardzo dobrze, bo przy bliższym poznaniu okazała się naprawdę fajną dziewczyną. Mogę nawet powiedzieć, że dziś sie przyjaźnimy:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Muszę przyznać, że od dłuższego czasu zastanawiam się co napisać i... mam pustkę w głowie. Po raz pierwszy nie potrafię ubrać w słowa tego co siedzi w mojej glowie. Ale dobra spróbuję. Jak dobrze wiadomo najlepsze przyjaźnie są albo te szkolne albo te podwórkowe. Do tych drugich mam większy sentyment gdyż te szkolne szybko się kończyły :( Anię poznałam jak była małą dziewczynką, a konkretniej zaczęło się od poznania Jej brata Tomka. Bo kiedy wychodziliśmy na dwór to Ania była pod opieką starszego brata. Miałam wtedy może 7 lat a Ania 4 gdyż jest młodsza ode mnie o trzy lata. Bawiłyśmy się razem. Pamiętam jak wydeptywałyśmy labirynty w wysokich trawach, goniłyśmy się po placu albo grałyśmy w gumę. Ania zawsze w skakaniu była lepsza, pewnie dlatego że była wysoka a nie niziutka jak ja. Na początku to było koleżeństwo, jednak z czasem zaczęło się to zmieniać w przyjaźń. Pierwsze sympatie, miłości. „Niestety wszystko co piękne szybko się kończy” myślałam, kiedy przeprowadzałam się z osiedla do centrum. Na szczęście się myliłam. Przyjaźń przetrwała moją przeprowadzkę. Nadal widywałyśmy się raz na miesiąc a jak miałyśmy możliwość to jeszcze częściej. Nasza przyjaźń przetrwała nie tylko przeprowadzkę, ale także związki z mężczyznami oraz rozstania z nimi. Żaden facet nie jest w stanie stanąć na drodze naszej przyjaźni. Teraz niedawno Ania przeprowadziła się także do centrum. Mieszka dwie ulice ode mnie więc staramy się widywać jak najczęściej. A jak nie mamy możliwości spotkania to prowadzimy długie rozmowy na gadu-gadu. Wspieramy się nawzajem. I wiem, że kiedy mam doła, jest mi źle i wszystko mnie wkurza, to wystarczy, że do Niej zadzwonię, pogadamy i od razu jest mi lepiej. No bo taka jest prawda, bez rozmów ze sobą ciężko bywa. Ania zawsze potrafi mnie kopnąć w cztery litery. Pamiętam, że jak wróciłam z mojego krótkiego wypadu do Anglii i zaczęłam przebąkiwać, że jeśli nie uda mi się znaleźć pracy w Polsce to pewnie przeprowadzę się do UK, wtedy Ania posłała mi sms o treści który do dzisiaj pamiętam: „jak ty wyjedziesz to ja z Tobą, bo osobno na dłuższą mętę nie damy rady”. I tak już wspieramy się i przyjaźnimy od 23 lat. I myślę, że to się nie zmieni i przyjaźń będzie nadal trwać.

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie podano terminu nadsyłania zgłoszeń, mam jednak nadzieję, że 17 luty, to nie za późno.

    Moja historia może wydać się banalna, bo zaczęła się w Internecie i to całkiem niepozornie. Po obejrzeniu Zmierzchu, zabrałam się za pochłonięcie całej Sagi pani Meyer a stąd już był tylko rzut kamieniem do wsiąknięcia w jakieś forum. Tak też stało się ze mną. W zupełności poświęciłam się czytaniu fan fiction nawiązujących do historii Belli i Edwarda. I tak trafiłam na Brudny Świat – Agnes Scorpio. Książka mnie oczarowała, oszołomiła i obezwładniła. Już w trakcie czytania BŚ cofnęłam się w czasie i przeczytałam wcześniejsze opowiadanie Agnieszki, Trudną Miłość i zakochałam się bez pamięci. Gdy obie historie zostały zakończone i Agnieszka ogłosiła, że kończy z FF oniemiałam. Nie minęło jednak nawet kilka dni i zaczęłam przeszukiwać Internet w poszukiwaniu czegokolwiek, co wyszłoby spod jej pióra. I tak trafiłam na chomika Agnes Scorpio, którą jest Agnieszka Lingas-Łoniewska. Tu zaczęła się największa przyjaźń mojego życia. Małymi kroczkami wraz z czytelniczkami Agnieszki (która porzuciła FF dla pisania normalnych opowiadań) zaczęłyśmy tworzyć jedyny w swoim rodzaju Team. Nadałyśmy sobie nawet oficjalną nazwę „CCB Team”. Nie będę tłumaczyła skąd nazwa, bo to temat na zupełnie inną opowieść . Od tamtej chwili minęły już niemal dwa lata. Bodajże w maju minie 2 rocznica naszego pierwszego Teamowego spotkania, na którym miałyśmy okazję usłyszeć zakończenie jednej z powieści Agnieszki. Agnieszka sama nam je przeczytała i szczerze przyznam że niewiele pamiętam z tego co znajdowało się w danym rozdziale. Potem potoczyło się to lawinowo. Spotykałyśmy się średnio raz na 2-3 miesiące. Później spotkania zaczęły odbywać się coraz częściej. Regularnie widywałyśmy się na chomiku, gdzie nasze rozmowy stawały się niekończącymi się wymianami zdań, ciągłych chichotów, opowiadań o dniu codziennym i komentowania wstawianych przez Agnieszkę rozdziałów kolejnych książek. Nasze życia, a na pewno moje, zaczęło kręcić się w koło Agnieszki, jej twórczości i moich nowo poznanych przyjaciółek. Powstał regulamin przyjmowania nowych członków zespołu, dowiadywałyśmy się o sobie nawzajem coraz więcej i więcej. Nawet nie wiem kiedy minął cały ten czas. W ubiegłym roku spędziłyśmy wspólnie wakacje, doskonale się ze sobą bawiąc, poznałyśmy ze sobą nasze połówki, które również zaczęły się dogadywać. Spotkania jeszcze bardziej się zagęściły. Teraz już nie wyobrażam sobie urodzin, Sylwestra czy wakacji bez Agnieszki i dziewczyn z Teamu. W tym roku wybieramy się wspólnie do Chorwacji, będziemy wygrzewać swoje ciała na plaży, a nasi partnerzy będą stać nad nami z wachlarzami i je ochładzać, ta, wiem… śnie na jawie  Ale na pewno będzie pięknie. Bo z nimi. Kiedy tak cofam się w czasie… nie mogę wprost uwierzyć, że ta prosta, czasami infantylna i zdecydowanie nieco dziecinna książka, Zmierzch, sprawiła, że znalazłam je wszystkie, moje dziewczyny, mój Team. Dzięki nim codzienne życie jest łatwiejsze. Dzięki nim nabieram energii do działania i prę do przodu. Nie wiem jakby to było, gdybym nie znalazła Agnieszki. Czy byłabym tak szczęśliwa jak jestem? Czy moje życie potoczyłoby się tak, jak się toczy? Może tak, może nie. Tego już nigdy się nie dowiem. Ale nie żałuje ani jednej chwili. Ani jednego spotkania. I ani jednego poświęcenia (np. olania nauki do egzaminu ze względu na zjazd itp.). Agnieszka stała się moją mentalną siostrą. Przyjaciółką, jakiej nigdy wcześniej nie miałam. Oczywiście wszystkie pozostałe dziewczyny są dla mnie bardzo ważne, ale Agnieszka… cóż, to ona nas tak naprawdę spaja w całość. Taka przyjaźń nie trafia się każdemu i dlatego jest wyjątkowa. I dlatego codziennie za nią dziękuje.

    OdpowiedzUsuń